MICHAEL JACKSON

 

#66
MICHAEL JACKSON
X: jego kompozycje są banalne, parę wokalnych hooków na jednym groovie przez cały numer
Y: .......SPOKO.
"Beat It", "Billie Jean", "Don't Stop "Til You Get Enough", "Wannna Be Startin' Somethin'", "Liberian Girl", "Stranger In Moscow", "Earth Song" (refren!!!), "Heal the World", "I Just Can't Stop Loving You", "Smooth Criminal", "Another Part of Me", "Black or White", "The Girl Is Mine", "Dirty Diana".............
...powodzenia.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

Off the Wall (1979)

Dwa szczytowe momenty przełomowego albumu Jacko reprezentują przeciwległe rejony estetyczne. "Get On The Floor" zażera tak jędrnym parkietowym funkiem, że bledną przy nim dzisiejsze syntetyczne wynalazki i niegrzeczni taneczni bohaterowie młodzieży. Faktycznie, uważny nasłuch dobitnie wskazuje, że numer odsadza cały dance-punk z DFA włącznie. Bas bezwzględnie piąstkuje membrany (współautor kompozycji Louis Johnson się uprzejmie kłania), a wrzeszczący Michael ledwo się przebija przez instrumentalny gąszcz (Quincy tradycyjnie nie zna litości). Dla równowagi, "I Can't Help It" ujmuje zwiewną miłosną impresją – Stevie Wonder napisał balladę piękniejszą chyba niż cokolwiek ze swoich solówek ("niemożliwe, ale śmieszne"). Między tymi biegunami porusza się MJ w ciągu całego albumu. I nawet słaby kawałek McCartneya nie zaniża żelaznego poziomu.
(PULP, 2007)

thriller.jpg

Thriller (1982)

"Everything starts with songs. We had killer, killer, killer songs" –Quincy Jones

kto zakładał, że zupełnie przemilczę 35-lecie Thrillera (minęło 30 listopada), ten był w ogromnym błędzie – niczym ludzie porównujący "te disco polo obecne do disco polo które było tam 10-15 lat temu". z małym opóźnieniem wygrzebałem więc oryginalną kasetę przywiezioną przez rodziców z dalekiej zagranicy w latach 80. – to jeden z pierwszych istotnych "artefaktów" muzycznych w moim życiu, z pewnością rzecz na której się wychowałem. słucham teraz i taśma nadal śmiga bez zarzutu. co do zawartości samego albumu, to trochę jak z Nevermind – czyli im większy hit, tym mniejsza dziś skala podjarki. a najwięcej świeżości zachowały tu dwa album tracki, których mogę słuchać "o każdej porze dnia i nocy" bez żadnego zmęczenia materiału. przy czym jednocześnie wcale nie czuję dysonansu, jeśli dla kogoś jest to all time #1 LP.

a w nawiasach moje ulubione momenty z każdej piosenki:

1. Wanna Be Startin' Somethin
(powiew afrobeatu w "mama se mama sa mama ku sa" na tle samych handclapów)

2. Baby Be Mine
(rollercoaster linii melodycznych w zwrotkach – czyste złoto)

3. The Girl Is Mine
(dialog kiczem prawie sięgający rejonów "Ważnych pytań" Natalki – ale uwielbiam to, jak doskonale MJ w roli kompozytora podszył się pod songwriterski styl Macci)

4. Thriller
(cały numer na jednym, przeinteligentnym, pojemnym wszech-riffie synth-basu, który mieści w sobie wszystkie akordy po kolei)

5. Beat It
("wieśniackie" solo EDIEGO, które sieknął se PRO BONO)

6. Billie Jean
(refren śpiewany dwugłosem – i ten wyższy mnie konkretnie masakruje względem prymek)

7. Human Nature
(https://www.youtube.com/watch?v=qHqIYp1uQrs&t=4m57s)

8. P.Y.T. 
(E-mu Emulator w intro? :| )

9. The Lady In My Life
(fraza tytułowa jako domknięcie obiegu chorusu – i po niej wjazd na lejtmotyw, the smoothest thing ever)
(2017)

Bad (1987)

Nawet na Thrillerze na dziewięć kawałków było siedem singli. Natomiast Bad to jedenaście (w wersji kompaktowej) tracków i aż dziewięć singli. Z tym, że, szczerze, "Baby Be Mine" i "The Lady In My Life" nie zabiegają tak agresywnie o uwagę słuchacza, co "Just Good Friends" i "Speed Demon". Słyszeliście kiedyś "Just Good Friends" i "Speed Demon"? No właśnie. Nawet jeśli nie kojarzycie po tytułach, to na pewno słyszeliście. Ten album naprawdę pomyka niczym składanka hitów Jacko z tego etapu działalności. I może dlatego krytycy zwykle wolą Thriller – płytę jakby bardziej ludzką, normalniejszą, mniej mechanicznie przebojową... Tym niemniej Bad to fenomen. Czy taki longplay kiedykolwiek jeszcze powstanie? Nie wiem, ale jeśli go zauważę, to gwarantuję, że poświęcę mu osobny tekst.
(T-Mobile Music, 2011)
highlight – youtube.com/watch?v=7UoONw5ABpE (evocative moment: KSYNTHLOFON w pre-zwrotce)
(2023)

Ben-a (1972) kupiłem kiedyś za grosze w jednym z helsińskich komisów. Było warto. Zresztą sprawdźcie sami, nie pożałujecie. W Dangerous (1991) przeważnie chodzi o bity (i mówimy tu o state-of-the-art bitach jak na 1991 rok), ale gdy już wjeżdżają hooki, to miażdżą dokładnie tak samo, vide "In the Closet" (liryczny chorus niepostrzeżenie wynikający z rytmicznej gmatwaniny zwrotki chodzi za mną co drugi dzień) czy "Heal the World" (psychodelia tego!). HIStory Continues (1995) jest "hmm, very personal...", natomiast śmiejcie się z miałkiej festiwalowości "Earth Song", ale wpierw ułóżcie taki refren. Invincible (2001) cóż, "Rogowiecki i Brzozowicz to się na muzyce znają" (mimo braku "Rock Your Body"). Michael (2010) to jego "Tupak rest in pis", zaś czytam czytam czytam opinie o tym jak słabe jest Xscape (2014) dla beki dla beki dla beki (hint: MJ z definicji jest sztuczną kreacją).


60 lat temu urodził się Michael Jackson – ten koleś o którego piosenki proszą zawsze na imprezach wszyscy "normalsi" i "casuale". plejka dotyczy "dorosłego" etapu kariery, a to moje top 10:

1. Human Nature
2. Get On the Floor
3. Baby Be Mine
4. I Can't Help It
5. The Lady In My Life
6. Earth Song
7. In the Closet
8. Liberian Girl
9. Remember the Time
10. Heaven Can Wait
(2018)